„Każda sekunda porodu ma sens.
jest czas na ból i odpoczynek,
radość i niepewność.
Chciałabym spokojnie
połączyć w jedno ciało i duszę.
Niech nic nie zasłania mi oczu.”
Iwona Paulewicz „Ciiicho… Miłość się rodzi.”
Trwający właśnie tydzień godnego porodu zainspirował mnie do podzielenia się refleksjami dotyczącymi moich własnych doswiadczeń z porodów, jak również wyrażenia ogromnej wdzięczności towarzyszącym mi w tych doświadczeniach położnym.
Moje doświadczenie macierzyństwa zaczęło się od bardzo trudnego przeżycia śmierci pierwszego dziecka jeszcze przed narodzeniem. To, co przeżyłam w tych dniach w szpitalu spowodowało jeszcze większą traumę, ból i niezgodę na to, jak potraktowano moje dziecko i mnie. Jednak już wtedy pojawiło się światełko w tunelu w postaci jednej położnej z sercem na dłoni, która oprócz słów niosących pociechę i ulgę, dała mi także konkretną informację, gdzie szukać grupy wsparcia dla rodziców, którzy utracili swoje dziecko, we Wrocławiu. Jej empatia i ta informacja okazały się dla nas bezcenne. A Marysia była maleńka – „tylko zlepek komórek” jak twierdzili lekarze… Jej krótkie życie zaowocowało ogromnymi zmianami w nas, jej rodzicach.
Przyjście na świat każdego kolejnego dziecka było tylko lepsze… A towarzyszyły mi za każdym razem położne, które sprawiały, że narodziny stawały się małym cudem.
Przy drugiej córce towarzyszyła mi Anita. Dodawała odwagi, motywowała, nie pozwoliła ponieść się fali rozpaczy i ostatecznie uratowała życie Agnieszki. Nauczyłam się przy tym porodzie, że trzeba mieć świadomość tego, o co się modlę, bo Pan Bóg wysłuchuje naszych próśb. A ja modliłam się o szybki i bezbolesny poród, no i po pół godziny skurczów lekarze musieli zrobić cesarskie cięcie. Oczywiście dobrze, że tak się stało, bo życie córeczki faktycznie było zagrożone, ale przy kolejnych dzieciach już inaczej się modliłam 🙂 W każdym bądź razie dziękuję Anicie za czujność, towarzyszenie nam i wezwanie lekarzy we własciwym momencie.
Przy kolejnych porodach towarzyszyła mi Ania – kobieta anioł 😉 Ciepła, czujna, empatyczna. Prowadziła mnie jak dziecko we mgle pośród plątaniny skurczów, parć, nieparć i pytań typu: a w ogóle to, co ja mam teraz robić? Niesamowicie cierpliwa i profesjonalna. Kiedy rodziła się Asia, położna nie dała po sobie poznać, że coś ją niepokoi i jak mało brakowało, że znowu zabraliby mnie na cesarskie cięcie. O tym jak trudny dla niej był to poród dowiedziałam się dopiero, jak już urodziłam trzecią córkę. Wtedy pani Ania mi powiedziała, że narodziny Asi były jednym z dwóch porodów, którego nie zapomni nigdy. Co ciekawe wtedy modliłam się o to głównie, żeby urodzić drogami natury – ponieważ myślimy z mężem o większej gromadce dzieci, a operacja na brzuchu, jaką jest cesarskie cięcie tworzy pewne medyczne ograniczenia. Gdy półtora roku później pani Ania wspominała ten poród, mówiła, że jej zdaniem to było działanie Opatrzności, że w zaistniałych okolicznościach udało mi się urodzić Asię siłami natury. Kiedy polozyla na mnie dziecko od razu stwierdziłam, że wolę poród siłami natury od cesarskiego cięcia.
Spodziewając się Ani bardzo pragnęłam, aby doświadczenie porodu było piękne dla nas obu. Tuż przed rozwiązaniem koleżanka opowiedziała mi o swoim doświadczeniu porodu w wodzie. Zainspirowana jej słowami, zrobiłam odpowiednie badania i poinformowałam położną o swoich planach. Oczywiście warunkiem koniecznym był fizjologiczny, prawidłowy przebieg porodu. I choć do tej pory doświadczałam samych „zaburzonych”, to miałam głęboką ufność, że tym razem się uda. Pani Ania jak zwykle podpowiadała i towarzyszyła mi wytrwale, i choć skurcze nie były mniej bolesne, to samo doświadczenie miało w sobie coś pięknego. Ania urodziła się do wody, sama ją z niej mogłam wyciągnąć i była przy mnie przez pierwsze dwie godziny życia na powietrzu, z czego większość czasu przy piersi. To był ten czas, w którym zapomniałam o całym bólu rodzenia… Piękny czas… Za umożliwienie mi takiego przeżycia spotkania z córką, jestem bardzo wdzięczna pani Ani. Za to, że ważenie, mierzenie i wszystkie niezbędne i ważne procedury szpitalne mogły poczekać, a my miałyśmy najważniejszy czas dla siebie.
Znajomi się śmieją, że skoro tak sobie różnicuję doświadczenia porodowe to następne dziecko urodzę pewnie w aucie albo w domu. Bóg to jeden wie. Ja wiem, że oprócz Boga, męża, bez których te cuda nigdy by się nie dokonały, jestem wdzięczna towarzyszącym mi za każdym razem położnym. I im dedykuję ten artykuł.
Magdalena Krajewska