czwartek, 21 sierpnia, 2014 | Author:

Moja historia tak naprawdę rozpoczęła się w 2009 roku. To był rok przełomowy w moim życiu. Udało mi się zajść w długo oczekiwaną ciążę. Razem z mężem czuliśmy ogromną radość, że w końcu zostaniemy rodzicami, pragnęliśmy tego od dawna. Rozpierała nas duma. Jak to w Polskiej, zabobonnej kulturze bywa, nie chcieliśmy “zapeszać” i nie robiliśmy jakiś szczególnych przygotowań, nie szaleliśmy na zakupach. Ale w miarę upływu czasu coraz bardziej cieszyliśmy się, że już niedługo nasza córeczka będzie z nami. Od koleżanki dostaliśmy łóżeczko, od innej ubranka, bo skoro znaliśmy już płeć, mogliśmy zacząć pomału coś urządzać. Nigdy nie zapomnę tej podniosłej atmosfery, tego lęku jak to będzie, ale to był taki lęk który zaraz przemieniał się w czułość, oczekiwanie. Czułam miłość do mojej Fasolki i rozmawiałam z nią, głaszcząc się po brzuchu, a odkąd zaczęły się pierwsze delikatne kopniaki, to niemalże szalałam ze szczęścia i podekscytowania.
25 listopada, 5 dzień 23 tygodnia ciąży obudziłam się rano zalana krwią. Mąż był kierowcą i akurat był o jakieś 20 godzin jazdy od domu. Na szczęście, po wykonaniu dwóch telefonów, po około 20 minutach znalazłam się w szpitalu. Zabrano mnie na oddział położniczy, i ku mojej ogromnej uldze, było słychać bicie serca dziecka. Krzątały się przy mnie pielęgniarki, zadawały jakieś pytania, a po około 5 minutach przybiegła lekarka, która prowadziła moją ciążę. Zajrzała, zbladła, rzuciła hasło ” dziecko w drodze” i kazała mi pchać. W mojej głowie pojawił się jakiś dziwny mechanizm zaprzeczania, zaczęłam krzyczeć że ja nie chcę rodzić, jak to, dzisiaj, teraz, już????Ginekolog tonem nie znoszącym sprzeciwu kazała mi rodzić. Po kilkunastu minutach było po wszystkim, nie usłyszałam płaczu. Zobaczyłam tylko przez sekundę zarys mojej córeczki którą natychmiast zabrano. Czułam się jak w jakimś filmie. Leżałam tam i nie wierzyłam, że to co teraz się dzieje dotyczy mnie. Czarne myśli przychodziły wraz ze łzami, ale ten mechanizm zaprzeczania wszystkiemu nie chciał ustąpić. To nie mogła być prawda.
Po niedługim czasie przyszła do mnie inna pani doktor. Spojrzała na mnie wzrokiem pełnym współczucia i oznajmniła mi, że lekarze walczyli o życie mojej córeczki przez 25 minut, ale niestety nie udało się. W tym momencie poczułam się, jakbym i ja umierała. Dotarło do mnie, że to dzieje się naprawdę. Dotarło do mnie, że w moim brzuchu już nigdy nie poczuję kopniaków, a łóżeczko w domu pozostanie puste. Przychodzili jacyś ludzie, zadawali mi pytania odnośnie formalności pogrzebowych, pytali mnie czy chcę mieć zdjęcia dziecka, mechanicznie podpisywałam jakieś papiery, ale w środku byłam rozdarta na strzępy. Czego ci ludzie ode mnie chcą i dlaczego zadają mi tyle dziwnych pytań? Jakie zdjęcia, o co im chodzi? Ja chciałam mieć tylko mojego męża przy sobie. Kogoś bliskiego.
Po chwili przywieziono na sale córeczkę. Zadzwoniłam do męża i powiedziałam mu aby wybrał imię. Potrzebowali do akt urodzenia i zgonu. Wybrał Eliza, imię, które dobrze wiedział że zawsze mi się bardzo podobało. Pielęgniarka, która zajmowała się Elizą, pięknie ją ubrała, zrobiła odciski stópek i zapytała mnie czy chcę ją potrzymać. Spanikowałam. Nie, nie dam rady. Nie zniosę tego. To ponad moje siły. Nie mogę, nie potrafię, nie chcę. Eliza leżała obok mnie, a ja nie miałam odwagi nawet na nią spojrzeć. W międzyczasie przyszli jacyś ludzie i robili jej zdjęcia, a ja schowałam się do łazienki i ryczałam. Po kilkunastu minutach, kiedy ludzie od zdjęć wyszłi, pielęgniarka ponowiła propozycję potrzymania przeze mnie dziecka. Ona lepiej niż ja wiedziała, co robić. Była bardzo miła, delikatna, troskliwa. Zgodziłam się. Wzięłam na ręcę Elizę. Miała takie jasne rzęsy. Pomyślałam sobie, że jest podobna do mojego męża, bo ja jestem ciemną szatynką. Patrzyłam na jej martwe ciałko, ale łzy całkowicie zasłoniły mi widoczność. Tak strasznie płakałam i jedyne co wydusiłam z siebie to ” przepraszam cię córeczko, tak bardzo cię przepraszam”. Potem już ją zabrano, aby na drugi dzień, na chwilkę pokazać Elizę mężowi.
To była koszmarna noc. Przypomniałam sobie, że wierzę w Boga i zaczęłam się z Nim kłócić. Mówiłam Boże, dlaczego mi to zrobiłeś? Za co? Czym sobie na to zasłużyłam? Trzeba było zabrać mnie, a nie ją! Albo nas obie! Przecież Eliza była oczekiwana, chciana, kochana! Dlaczego? Przecież jestem dobrym człowiekiem i na pewno był bym dobra mamą! Miałam do Boga żal. Miałam też pretensje sama do siebie. Zaczęłam nienawidzieć siebie. Czułam wyrzuty sumienia, że nie udało mi się utrzymać ciąży, że zrobiłam coś nie tak. Leżałam tak na szpitalnym łóżku i pragnęłam zamknąć oczy i już nigdy ich nie otworzyć. Nie chciałam dalej żyć. Nie widziałam żadnego sensu. Wszystkie moje marzenia się posypały, a w sercu został ból nie do opisania. Czułam się po prostu strasznie.
Rano przyjechał mąż. Przywieziono na chwilę Elizę, żeby mógł ją zobaczyć. Widok płaczącego męża jeszcze bardziej mnie dobił. Potem drugi raz widziałam go płaczącego jak niósł na cmentarz małą białą trumienkę.
No i nagle okazało się, że trzeba żyć dalej. Byłam w ciąży i już nie jestem w ciąży. Zamiast radości narodzin, był pogrzeb. Zamiast kupowania ubranek i zabawek- wybieranie pomnika i kwiatów. No ale jak tu żyć dalej? Jak można oczekiwać niemożliwego??? Mąż po tygodniowym urlopie musial wrócić do pracy, a ja zostałam sama. W czterech ścianach potwór zwany depresją zawładną mną całkowicie. Nie mogłam uwierzyć, że życie na zewnątrz toczy się dalej, że ludzie gonią za swoimi sprawami, uśmiechają się. Jak oni tak mogą? Przecież świat się zatrzymał! Ja walczyłam z bólem psychicznym i fizycznym. Musiałam wstrzymać laktację. Nie chciało mi się w ogóle wstawać z łóżka. Wylewałam tony, naprawdę tony łez. Wciąż na nowo rozpamiętywałam to co się stało, zastanawiałam się co mogłam zrobić inaczej, chciałam znać powód. Potem zaczęłam godzinami siedzieć na forum dla rodziców po stracie. Czytałam wszystkie historie i płakałam nad losem innych rodziców i nad naszym losem. Pojawiły się myśli, o co chodzi w życiu, jaki jest jego sens? Dlaczego umieramy? Jak jest po tamtej stronie? Co teraz robi Eliza? Nie znałam odpowiedzi na te pytania, ale czułam gdzieś w głębi serca, że musi być coś więcej. To niemożliwe, że żyjemy tylko po to aby się czegoś dorobić, mieć rodzinę, dzieci, a potem umrzeć. Wydawało mi się to jakieś takie płytkie, pozbawione sensu. Moja dusza zaczęła czuć głód prawdy, poznania sensu istnienia. Ale to były głęboko schowane pragnienia, o których nie do końca zdawałam sobie sprawę.
Po około roku moja koleżanka powiedziała mi, abym zaczęła czytać Biblię, że to mi pomoże w moim smutku. Byłam wtedy już chyba na etapie, gdzie sama chciałam zacząć szukać dla siebie pomocy. Pomyślałam, że ma rację, w końcu chciałam zrozumieć Boga, czym się kierował zabierając mi dziecko i o co w ogóle w tym życiu tak naprawdę chodzi. Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy aby czytać Biblię, kojarzyła mi się ona z książką dla starszych pań, które nie mają nic lepszego do robienia niż tylko modlić się. Ale teraz byłam gotowa sięgnąć po cokolwiek, co pomoże mi chociaż troche zrozumieć. Odnalazłam na półce Pismo Święte, które mój mąż dostał od swojej cioci jak był jeszcze dzieckiem. Była nietknięta. Zaczęłam czytać i bardzo się zawiodłam. Czytałam Stary Testament i nigdzie nie widziałam zdań, które chociaż troche pomogły by mi w moim smutku. Było wręcz przeciwnie. Czytałam kolejne strony z coraz większym oczekiwaniem i coraz bardziej się rozczarowywałam. Byłam zła. Nie rozumiałam dlaczego koleżanka poleciła mi to czytać. Odłożyłam Biblię z powrotem na połkę. Jak się okazało, tylko na kilka miesięcy.
Po kilku miesiącach spotkaliśmy u znajomych kolegę, który zaczął nam mówić o Bogu. Znaliśmy go z zupełnie innej strony, więc byłam zaintrygowana. Mówił, że chcąc nauczyć się angielskiego, kupił sobie Biblię w wydaniu młodzieżowym i to zmieniło jego dotychczasowe życie. Poznał Jezusa, nawrócił się. Nie rozumiałam wtedy do końca o czym on mówi, ale interesowało mnie to, ciągnęłam go za język. Najbardziej chciałam wiedzieć, co dzieje się z Elizą. Powiedział nam wtedy słowa, których nigdy nie zapomnę, mianowicie abyśmy się w ogóle nie martwili o córeczkę, bo ona jest w niebie, ale żebyśmy martwili się o siebie, bo jeśli chcemy kiedyś być z nią, to musimy się najpierw nawrócić.
To była przełomowa rozmowa. Kolega wzbudził naszą ciekawość na tyle, że nagle okazało się że jeden egzemplarz Biblii w domu to za mało. Niemalże wyrywaliśmy ją sobie z mężem z rąk. Poinstruowani, że należy zacząć czytanie od Nowego Testamentu, godzinami siedzieliśmy nad Słowem Bożym. W tym momencie chciałabym napisać tak wiele rzeczy, że aż nie wiem od czego zacząć. Wtedy się wszystko zaczęło. Zakochałam się w Słowie Bożym. Nie mogłam uwierzyć, że nikt nigdy mi wcześniej nie powiedział, że Biblia jest tak fascynująca, ciekawa, głęboka, mądra. Tym razem było inaczej, niż gdy sięgnęłam po nią poraz pierwszy. Teraz czułam wręcz głód, z każdą stroną nie mogłam doczekać się co przeczytam na następnej, pochłaniałam jak gąbka wszystko co czytałam, a w mojej głowie, w moim sercu i w mojej duszy działa się istna rewolucja.
Tak, odnalazłam odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Przede wszystkim zrozumiałam jaki jest sens życia. Zrozumiałam również, że zmarnowałam 29 lat. Ja wcześniej nie żyłam, ja byłam w jakimś śnie, teraz dopiero moje oczy otworzyły się i zaczęłam widzieć wszystko w zupełnie innej rzeczywistości. Ciężko to opisać słowami, ale tak było. Czytając wiedziałam, że to co czytam skierowane jest do mnie osobiście. Nigdy wcześniej nie miałam pojęcia, że można tak rozmyślać nad swoim życiem, nad swoim stanem duchowym, nad tym jak widzi mnie Bóg, który przecież mnie stworzył. Dotarło do mnie, że Bóg jest Święty, a ja jestem grzeszna i że jeśli to wszystko co czytam jest prawdą ( a nigdy jakoś nie wątpiłam ani nie podważałam Pisma Świętego), to moje życie prowadziło mnie prosto do piekła. Dotarła do mnie prostota Ewangelii i Boży plan zbawienia dla każdego człowieka. Dopiero teraz tak naprawdę zrozumiałam krzyż, zrozumiałam ofiarę Chrystusa. To było jak olśnienie. Od tej chwili zaczęłam się modlić, przepraszałam Boga za moją pychę, za mój egoizm, za to że miałam do Boga pretensje o to, że zabrał mi dziecko. Było mi naprawdę bardzo wstyd. Byłam taka bezbożna, nie wpuszczałam Boga do mojego życia, żyłam po swojemu, nie znałam Boga, nie chciałam być obciachową dewotką, która modli się i chodzi do kościoła. Żyłam tak, jakby Boga nie było, a kiedy stała się tragedia, obwiniałam Go za to. To było tragiczne. Niczym sobie nie zasłużyłam na Bożą przychylność, a mimo to, Bóg w swojej miłości i łasce, wyciągał do mnie rękę. To Bóg mnie wołał,tak jak wołał Adama w Edenie, a ja byłam głucha. Ja wiem, że to może zabrzmi dziwnie, ale gdyby nie śmierć Elizy, prawdopodobnie pozostałabym głucha na Boże wołanie.
Bóg pokazał mi, jak maleńkim robaczkiem jestem i że to On panuje nad wszystkim a ja sama nie jestem w stanie nic zrobić. Było mi wstyd, że obwiniałam Boga za mój los….było mi wstyd, że nie chciałam kontynuować mojego życia, tego cennego daru….Pierwszy raz w życiu zaczęłam rozmyślać nad krzyżem Golgoty i nad tym, co się tam wydarzyło. Jakiego wielkiego dzieła dokonał Jezus Chrystus! Dwa tysiące lat temu Boży Syn oddał swoje życie abym ja mogła mieć przebaczone grzechy i winy, tu i teraz… dzisiaj.To Jezus zapłacił mój dług, abym ja mogła być zbawiona za darmo. Nikt nigdy sam siebie poprzez swoje uczynki i starania nie zbawi. Zdziwiła mnie prostota ewangelii. Bez skomplikowanej teologii, bez obrzędów, bez pośredników. Po prostu Jezus oddał życie za mnie i daje mi szansę i wybór czy ja chcę oddać życie Jemu.Dzisiaj jest czas łaski, dzisiaj jest dzień kiedy trzeba zdecydować, bo jutro nie należy do nas, a po śmierci jest już za późno. Żadna religia świata nie jest w stanie dać mi tego, co ofiaruje mi Jezus- życie wieczne. Religia mówi, że muszę spełnić wiele warunków, aby dostać się do nieba, muszę polegać na własnych uczynkach i staraniach a i to nie daje mi żadnej gwarancji zbawienia. Tymczasem w Biblii jest napisane, że zbawienie jest za darmo i tylko i wyłącznie z łaski. List do Efezjan 2:8-9 mówi ” Albowiem łaską zbawieni jesteście przez wiarę, i to nie z was, Boży to dar, nie z uczynków, aby się kto nie chlubił”. To Jezus dokonał tego dzieła odkupienia i żaden człowiek nigdy nie będzie w stanie poprzez żadne uczynki zasłużyć sobie na zbawienie. Otrzymujemy je tylko przez pokutę i wiarę, że Jezus umarł i zmartwychwstał. Wiele ludzi mówi że wierzy w Boga, wierzy w Jezusa. Ale sama wiara w istnienie Boga, Jezusa i Ducha Świętego, to za mało. Wiara to przede wszystkim posłuszeństwo, a nie można być Bogu posłusznym nie znając Jego Słowa.
Moje serce zostało przemienione. “Tak więc, jeśli ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem; stare przeminęło, oto wszystko stało się nowe.” 2Kor 5.17. I rzeczywiście wszystko stało się nowe. Pewnego dnia zorientowałam się, że w ogóle nie przeklinam, (wcześniej robiłam to często), oraz że nie nadużywam imienia Pana Boga. Wcale się nie musiałam wysilać ani starać, po prostu Bóg mi to zabrał w jednej chwili, w cudowny sposób. Dał mi zupełnie nowe myślenie, nowe motywacje, nowe wartości. Bóg sprawił, że pokochałam Go całym sercem i dlatego oddałam w posłuszeństwie moje życie Jezusowi. To była najlepsza decyzja jaką podjęłam w życiu.
Bóg dał mi pocieszenie, jakiego nie byłby mi w stanie dać żaden człowiek. Depresja minęła jak ręką odjął. Teraz żyłam już tylko radością, ufnością i miłością do Boga, że dał mi dziecko na wieczność, kochającego męża, który nawrócił się razem ze mną. Bóg odnowił również nasze małżeństwo.
Po roku od nawrócenia ponownie zaszłam w ciążę i ponownie straciliśmy córeczkę. Przez moją głowę ani przez chwilę nie przeszyły myśli depresyjne. Owszem, było smutno i ciężko, nawet bardzo. Do dziś zdarzają mi się gorsze dni, kiedy uronię łzę. Ale gdyby nie moja wiara, gdyby nie relacja z żywym Bogiem, gdyby nie to, że Bóg mnie pociesza, daje mi obietnice i zapewnienia o swojej miłości, pewnie bym po drugiej stracie się już nie podniosła. A ja wznoszę moje ręce w górę i wielbię Jezusa, dziękuję Bogu za moje dzieci i pragnę dzielić się z innymi tą żywą nadzieją, jaką tylko On może nam dać. Ale jest to możliwe tylko wtedy, kiedy złożymy nasze grzeszne życie u stop krzyża i narodzimy się duchowo na nowo.
Najważniejsze jest, abyśmy ufali Bogu i powierzyli mu wszystkie nasze sprawy, wszystkie nasze myśli, zwątpienia, trudne decyzje, problemy i to co nas boli. Ponieważ Bóg dał obietnicę, że nikogo nie zostawi.”Tęsknie oczekiwałem Pana: Skłonił się ku mnie i wysłuchał wołania mojego. Wyciągnął mnie z dołu zagłady, Z błota grzązkiego. Postawił na skale nogi moje. Umocnił kroki moje. Włożył w usta moje pieśń nową, Pieśń pochwalną dla Boga naszego. Ujrzy go wielu i ulęknie się, I ufać będą Panu.” Psalm 40:2-4. ” Jedynie w Bogu jest uciszenie duszy mojej, Bo w nim pokładam nadzieję moją! Tylko On jest opoką moją i zbawieniem moim, Twierdzą moją, przeto się nie zachwieję. W Bogu zbawienie moje i chwała moja; Skała mocy mojej, ucieczka moja jest w Bogu.” Psalm 62:6-8.
Wiara po stracie dziecka jest możliwa. Tak naprawdę ja jestem przykładem, że po stracie dziecka można zacząć prawdziwie wierzyć. Uchwycić się prawdy Słowa Bożego i będąc jej posłusznym, żyć pełnią życia z Bogiem. Nauczyłam się nie myśleć o moich córeczkach, jako o dzieciach, które straciłam.Kiedy je wspominam, myślę bardziej jako o zysku niż o stracie. Chociaż w potocznym języku mówi się ” mama po stracie”, co jest też myślą przewodnią tej strony, słowo strata nie jest tym, z czym ja się utożsamiam. Już nie. Moje dzieci wyrastają w środowisku niebiańskim, najlepszym z najlepszych. Otoczone opieką Aniołów i Świętych spędzają czas na zabawach i jestem pewna, że spacerowały i rozmawiały z Jezusem. Jak na tej podstawie mogę myśleć w kategoriach straty? Moje dzieci, to moja rodzina, tylko znalazły przywilej bycia tam, gdzie nigdy nie zaznają bólu, cierpienia, przykrości, zawodów, przemocy, rozczarowań. To dla mnie wielki zysk. Moje mieszkanie w niebie ma już dwie lokatorki. I tylko czas nas dzieli, nic więcej….

Więcej na temat wiary po stracie tutaj: http://wiarapostracie.com/

You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0 feed. You can leave a response, or trackback from your own site.
Leave a Reply